Czy kupując owoce masz informacje o środkach chemicznych , których użyto podczas ich uprawy, transportu na duże odległości i przechowywania ? Czy ser w Twojej kanapce został zrobiony z mleka krów , którym wstrzykiwano hormony? Warto zadać sobie te pytania z myślą o naszym zdrowiu i przyszłości naszych dzieci. Pozwolę sobie na kilka słów osobistej refleksji. Zdarza się, że odwiedzam cotygodniowy „rynek” w Jordanowie czyli dawniejszy jarmark. Takie jarmarki pamiętam z lat dzieciństwa z mego małego miasta na północy Polski. Wtedy były tam tylko produkty od gospodarzy i wiadomo, że były smaczne i zdrowe. Wszystko na takim jarmarku było naturalne i tańsze. A teraz na rynku w Jordanowie oglądam piękne warzywa i owoce, tyle że z naturalnością nie mają one wiele wspólnego. Te same „piękne” produkty zobaczyłam wybierając się wiele lat temu do zachodniej Europy i nie mogłam się nadziwić, że u nas w Polsce taki ‘”brzydki „ towar. W tej materii uświadomił mnie dawno temu znajomy rolnik. Był wtedy jeszcze chemicznym rolnikiem. Pytałam go o tajniki sprzedaży warzyw i owoców na bazarki, jarmarki czy do warzywniaków. On i jego koledzy rolnicy ze wsi zaopatrywali giełdę, na którą przyjeżdżają właśnie sprzedawcy z tego typu miejsc. Znajomy ten przez 17 lat !! stosowania chemii w uprawach warzyw nie miał żadnej kontroli. On sam miał wiele oporów i dlatego nie „sypał „ za wiele chemii. Ale jego koledzy już tych zahamowań nie mieli i często przekraczali dozwolone dawki. Nie piszę tego aby straszyć , tylko aby coś pokazać. Czasy się zmieniły. Chemia jest wszechobecna w samej żywności i przy jej produkcji. Oczywiście człowiek wiele zniesie adoptując się do trudnych sytuacji. Niezdrowe jedzenie nie niszczy od razu, proces jest najczęściej rozłożony w czasie. Ale chemia osłabia naszą odporność i organy ciała. Z racji ukończenia kursu rolnictwa ekologicznego , wielokrotnie uczestniczyłam w spotkaniach rolników ekologicznych i wierzcie mi, część z nich zaczęła przygodę z ekologią od pobytu w szpitalu w wyniku zatrucia chemicznymi środkami. Pocieszające jest to, że u nas w Polsce nisko-obszarowi rolnicy nie dają takich dawek chemii jak zagraniczni. A o tym dowiedziałam się od studentów rolnictwa, odbywających praktyki w gospodarstwach krajowych i zachodnioeuropejskich. Dlatego nasza żywność jest generalnie smaczna i poszukiwana za granicą. Rolnicy, którzy uprawiają tradycyjnie glebę, używają najczęściej obornika, a chemią sypną rzadko i nie za dużo, czasem na zboża, łąki, opryskują też ziemniaki i jabłka. I nie wierzą, że można inaczej.
Tym bardziej rolnicy ekologiczni są godni szacunku.


We wsi traktowani są jako odmieńcy, a może samobójcy. Po „zerwaniu„ z chemią plony się obniżają. Ale po tym przejściowym okresie rolnicy dochodzą do dobrych wyników, gleba z powrotem oddycha naturalnością smakując obornik, komposty, vermikomposty, spijając gnojówki pokrzywowe, skrzypowe. Przylatują ptaki, pojawiają się żaby. Powraca tzw. bioróżnorodność. To duża nagroda dla rolnika, a i wyższa cena za ich produkty wzbudza zazdrość kolegów. Gdy wspomniany wyżej znajomy był już „ekologiczny”, koledzy zazdrościli mu dobrze sprzedających się pomidorków koktajlowych do dużego, stołecznego supermarketu po wysokiej cenie. Oni dalej sprzedawali warzywa za grosze na giełdzie, o 2-3 w nocy. Dlatego zawsze namawiam rolników na „przestawianie się”, a tych już przestawionych, na produkcję tych warzyw czy owoców, których najbardziej potrzebują klienci. Więcej informacji o rolnictwie ekologicznym znajdziecie w przyszłości na naszym blogu.
Maria Kalisz-Komorowska